12/12/2017; autor: Fundacja TERAZ
Pierwsze wykonanie „Jingle Bells” rozbrzmiewa na długo przed początkiem adwentu. Telewizyjne reklamy przypominają o konieczności przygotowania prezentów. Niektóre księgarnie jeszcze w listopadzie dołączają do książkowej oferty opłatki wigilijne. W grudniu, jak co roku, czasopisma wypełniają porady, jak uczynić ten czas magicznym, jak „wyczarować najpiękniejsze święta”. Dostaniemy/kupujemy kolejne płyty z kolędami w wykonaniu gwiazd estrady, a nawet torebkę z siankiem, które trzeba koniecznie włożyć pod obrus. Na co drugiej ulicy pojawią się sprzedawcy choinek, choć drzewko można też kupić wraz z innymi imponderabiliami świątecznymi w supermarkecie.
Jedni biegają świtem na roraty, inni biegają po sklepach, ale od połowy grudnia wszyscy już na serio przygotowują się na „najbardziej rodzinne Święta w katolickim kalendarzu”. Nawet zdeklarowani ateiści.
Wierzący czasem wyśmiewają się z tego uważając, że to hipokryzja. Ateiści też wyczuwają w tym pewną sprzeczność czy brak konsekwencji, ale starają się to zracjonalizować. Przypominają, że święto Bożego Narodzenia – 25 grudnia – to zaadaptowany na potrzeby kościoła dzień narodzin pogańskiego Mitry, czy też równie pogańskiego święta Ajona – dnia przesunięcia słońca, którego obrzędy, pod różnymi nazwami obchodzono już w epoce kamienia.
Udowadniają też pogańską proweniencję choinki; w wielu kulturach drzewo, zwłaszcza iglaste, jest uważane za symbol życia i odradzania się, trwania i płodności.
Dostaje się także Świętemu Mikołajowi; źródłem zwyczaju obdarowywania się podarkami mają być rzymskie Saturnalia. Istotnie biskup Mikołaj, święty z Miry, pojawił się dopiero w średniowieczu. Przedstawiano go z workiem prezentów i pękiem rózg, najczęściej w biskupim odzieniu. Dla jednych przybywał z południa, by na koniec osiąść w Laponii. Dopiero w XIX wieku zyskał postać, jaką znamy dziś –starszego, brodatego grubaska w czerwonym stroju i czapką elfa na głowie, podróżującego w saniach ciągniętych przez renifery. Zresztą nie wszędzie to właśnie Mikołaj obdarowuje prezentami. Regionalnie czyni to za niego Aniołek, Dzieciątko, Śnieżynka lub Gwiazdor.
Jak by nie było, ateiści także uwielbiają święta. Odrzucają ich religijny aspekt, odwołując się do rytuałów; radosnego biesiadowania w gronie rodziny czy przyjaciół, wspólnego śpiewania (niekoniecznie kolęd). Niektórzy w dzień wigilijny nie jedzą mięsa, także nie ze względu na przestrzeganie postu (zniesione zresztą w kościele katolickim już w 1983 roku), ale ze względu na tradycję. Ona także wyznacza wigilijne menu; dwanaście potraw, które powinny znaleźć się na stole.
W zabieganym świecie czasem to unikatowe chwile, kiedy udaje się skompletować całą rodzinę i jej wyłącznie poświęcić uwagę. Poczuć czym jest ciepło domowego ogniska, spojrzeć uważnie na naszych bliskich, posłuchać ich. Coś im wybaczyć, za coś przeprosić. Poczuć wibrację dobrych emocji. Na zgodę przełamać się opłatkiem, jak zwykłym chlebem, którym symbolicznie dzielimy się co dzień. Zaś wspólne dekorowanie choinki w domu pachnącym makowcem, rozpakowywanie prezentów, to niezwykłe chwile, gdy wszyscy stają się choć na chwilę dziećmi. Dlaczego by się tego wyrzec?
Są pewnie i tacy ateusze, którzy wszystko to uznają za bzdury, bo skoro nie wierzą w boga, to odrzucić powinni wszystko, co jakkolwiek pachnie kultem religijnym, ale są w zdecydowanej mniejszości. „Zwykli” niewierzący stworzyli już swoją wersję świąt i przyjmuje się ona całkiem nieźle. Tym bardziej, że w sferze wartości i „katole” i ateiści są sobie bliscy. Wszyscy cenią pokój, znaczenie wspólnoty z innymi, mają potrzebę dzielenia się z potrzebującymi, wierzą w możliwość pozytywnej zmiany czy odrodzenia.
Radosnych Świąt.