04/01/2019; autor: Fundacja TERAZ
Nie zdążę jej wymienić, więc trzeba wybrać coś bardziej uniwersalnego. Ta skandynawska blond będzie akurat. Swoją drogą trzeba pomyśleć o wydrukowaniu kilku nowych, bo większość, choć nadal je lubię, trochę się opatrzyła…
Tak daleko jeszcze nie zaszliśmy, ale tęsknota za zmianą wyglądu czy jego odmłodzeniem towarzyszy nam od wieków. I zapewne nie zniknie w przyszłości. A czy straci dzisiejszą formę obsesji? Starość przybliża nas do największej zmiany; przejścia od życia do niebytu, lub, jak to woli, do innej formy istnienia. Próba zatrzymania czasu jest, póki co, niemożliwa. Możemy go tylko oszukiwać. A przynajmniej tak się nam wydaje.
Nie potrafimy jeszcze, przesunąć granicy biologicznej sprawności organizmu. Szanse na urodzenie dziecka w wieku 35-40 lat wciąż są o wiele mniejsze niż przed trzydziestką. Biologia nam nie pomaga, ale możemy szukać ratunku w socjologii. Granica młodości w ostatnim ćwierćwieczu przesunęła się niezauważalnie z 32 do prawie 36 lat. To oznacza, że tak długo ludzie czują się młodo lub są przez innych tak postrzegani. Po przekroczeniu tej magicznej granicy robimy wiele, by się „cofnąć”.
Jeśli oznacza to, że przywiązujemy wagę do naszego wyglądu, rzutującego często na naszą samoocenę, nie ma w tym nic złego. Po prostu dbamy o siebie. Dieta, ruch, osiągnięcia kosmetologii, zgoda z samym sobą i samoakceptacja cudów nie przyniosą, ale z pewnością wydłużą naszą sprawność, aktywność, a zapewne wpłyną także na wygląd. Jeśli jednak ulegniemy presji reklam promujących młode, piękne twarze i ciała (nierzadko przecież nastoletnie) lub uwiedzie nas wygląd gwiazd i celebrytów, poddany obróbce w Photoshopie, może zacząć się problem.
Wprawdzie zarysował się nieśmiało trend pokazywania modelek size+ lub manifestacyjnie starych, jak dziewięćdziesięcioczteroletnia Iris Apfel, ale bojkot niedoskonałości wciąż trwa. Poza reklamą czy kolorową prasą swój gigantyczny interes mają w tym firmy kosmetyczne, promujące sprzedaż swoich wyrobów. Z ich opisów wynika, że właściwie większość gwarantuje spłycenie lub redukcję zmarszczek, wygładza i napina skórę – słowem cud w dwa tygodnie. A przecież gdyby którejś z firm udało się stworzyć eliksir młodości, Nobla miałaby w kieszeni. My tymczasem wciąż nabieramy się na każdy nowy preparat, szczególnie zaopatrzony w magiczny napis „anty-aging”.
Jednak i to coś zaczyna się zmieniać. W zeszłorocznym czerwcowym raporcie RSPH (Królewskie Stowarzyszenie na Rzecz Zdrowia Publicznego), zaapelowało o zakaz używania pojęcia „anty-aging” przez branżę kosmetyczną. Uzasadnia, że stosowanie tego określenia opisuje „proces starzenia”, jako powód do wstydu. Powiela to i multiplikuje bezrefleksyjnie prasa, szczególnie w lekkim segmencie. Dlatego, gdy w sierpniu 2017 roku, magazyn Allure ogłosił, że przestanie używać terminu „anti-aging”, by zaniechać „wzmacniania przesłania, że starzenie się jest problemem, z którym musimy walczyć” nieliczni celebryci uznali to za krok w dobrą stronę.
Kiedy ponad siedemdziesiąt trzyletnia Helen Mirren rozpoczęła współpracę z L’Oréal w kampanii pielęgnacji skóry, także poparła ten punkt widzenia. Decydując się na „bycie twarzą” firmy kosmetycznej zabroniła jakichkolwiek ulepszeń cyfrowych, które retuszowałyby jej naturalne zmarszczki. Jednak jej pięć lat starsza koleżanka, Jane Fonda, otwarcie przyznaje, że chirurgicznie pomaga naturze w zachowaniu młodego wyglądu. Uważa, że u poprawiaczy urody kupiła dodatkowe 10 lat kariery aktorskiej. Krytykuje też obłudę hollywoodzkich gwiazd, które kłamią, że sekretem ich piękna są dobre geny, podczas gdy prawie wszystkie są „zrobione”. To oszukiwanie kobiet, że można tak wyglądać bez chirurgicznych ingerencji.
Tak samo twierdzi amerykańska dziennikarka Cindy Jackson. Do tej pory (ma 58 lat) poddała się 52 operacjom plastycznym, regularnie korzysta z botoksu i zabiegów z medycyny estetycznej. Za ponad 100 tysięcy dolarów poprawiła m.in. kształt nadgarstków, oczu, szczęki, nosa, ust, wybieliła zęby, wypełniła policzki, powiększyła piersi, wysmukliła podbródek, pozbyła się tkanki tłuszczowej na brzuchu oraz wykonała liposukcję kolan. Prawdopodobnie w konkurencji poprawiania urody pobiła rekord świata, bijąc na głowę nawet Donatellę Versace. Także, jeśli chodzi o efekt. Jest bowiem jedną z nielicznych celebrytek, które mimo nieustannego pompowania botoksem i silikonem wciąż wygląda w miarę normalnie, w odróżnieniu od tych, których twarze są tak sztucznie napięte, że nawet uśmiech staje się niemożliwy.
Ale chirurgia plastyczna i medycyna kosmetyczna już dawno zeszła pod strzechy. Bywanie w gabinetach poprawiaczy urody zaczyna być tak popularne, jak wizyta u fryzjera czy zwyczajnej kosmetyczki. Era botoksu w przerwie na lunch nadeszła. Implanty biustu, wystrzykiwanie w usta kwasu hialuronowego, odsysanie tłuszczu, korekcja uszu i nosa to już standard. Pojawiają, a właściwie pojawiły się, nowe trendy: wysmuklanie kształtu palców u stóp, ich skracanie lub wydłużanie, podnoszenie podbicia (wszystko, by dobrze wyglądać w sandałach), przeszczep rzęs, dizajnerski kształt waginy, usuwanie żeber wraz z wyszczuplaniem brzucha czy ciekawa korekcja nosa pod kątem efektu na „selfie” oraz powiększanie jąder i prącia. Połączenie kultu młodości z pędem ku doskonałości. Czy takie zmiany dobrze na nas wpływają? Co poprawiają w naszym życiu? A może są groźne?
Jeśli ktoś ma na przykład odstające uszy i dokuczają mu z tego powodu rówieśnicy to czy rodzice powinni mu zafundować operację plastyczną? Pewnie nie ma na to uniwersalnej odpowiedzi, ale w końcu takie operacje pojawiły się, jako odpowiedź na rozmaite deformacje. Efekt uboczny wojen, wypadków czy wad wrodzonych. Miały pomóc funkcjonować w społecznościach ludziom, których wygląd dyskryminował.
Jeśli pomogą wyleczyć kompleksy, pewnie spełnią zadanie. Ale kiedy nie chodzi tylko o poprawę samopoczucia, ale zaczyna dominować imperatyw dopasowania się do sztucznego ideału urody lub obsesyjne pragnienie zatrzymania procesu, który jest normalnym etapem naszego życia, sytuacja się komplikuje. I może przynieść nieprzewidziane konsekwencje. Od niepożądanych efektów inwazyjnych zabiegów odmładzających, co wbrew pozorom zdarza się dość często, po chorobliwe uzależnienie od takich operacji.
Tego trendu nie da się ani zatrzymać, ani ograniczyć, bo w sukurs odmładzaniu przyjdą, poza chirurgią plastyczną, inne dziedziny nauk medycznych. Warto jednak wyrobić w sobie rodzaj odporności na wszechobecny kult młodości. Wytrenować przekonanie, że to nie wygląd człowieka świadczy o jego wartości. Szczególnie, że większość osób, które stanęły na progu tak zwanej jesieni życia, za nic na świecie nie chciałyby oddać ani życiowego doświadczenia ani z wiekiem nabytej mądrości.
Można zaryzykować tezę, że jesteśmy też tym, co myślimy. Dopóki myślimy o sobie, jako o młodym (duchem), nie zmieniajmy tego. Samo się kiedyś zmaterializuje.