Noworoczne postanowienia – historia

30/12/2016; autor: Fundacja TERAZ

Według sondaży mniej więcej co drugi Polak (statystyki zawyża grupa do lat 24, w której jest to około 80 procent), przed balem sylwestrowym czyni postanowienia poprawy swojego życia w nadchodzącym roku. Obietnice zmian dotyczą głównie zdrowia, choć wiele osób myśli też o sprawach zawodowych. Niespełna 15 % zobowiązań żyje zaledwie kilka godzin. Około 30% ulega zawieszeniu po mniej więcej tygodniu.

Nie jesteśmy inni niż reszta świata. Z badań amerykańskiego University of Scranton, publikowanych w „The Journal of Clinical Psychology” wynika, że około 45 proc. ludzi czyni sobie mocne postanowienie zmian. Z kolei, 25 procent wycofuje się z nich po tygodniu, niespełna 30 procent trwa w nich przez 14 dni, 50 – przez miesiąc. Noworoczne zobowiązania spełnia 5-8 %.

Dlaczego właśnie przejście ze starego roku w nowy ma wyzwolić w nas potencjał do zmiany? Dlaczego noc, która kończy jeden zimowy miesiąc, a zaczyna inny, ma stać się spustem wyzwalającym w nas obietnice poprawy, naprawy i zmiany życia? Czy zawsze tak było? Czego oczekiwaliśmy po sobie kiedyś, a co marzy się nam współcześnie?

Pośród wszystkich mieszkańców naszej planety tylko człowiek, żyjąc (podobno!) tu i teraz, ma świadomość upływu czasu – przeszłości i możliwości jego projektowania – przyszłości. Zaczynało się to pewnie banalnie – homo sapiens dostrzegł, że raz jest ciemno, a raz widno i to się wciąż powtarza. Patrząc w niebo uświadomił sobie, że zmienia się położenie i widok słońca oraz księżyca (jakkolwiek by je wówczas nazywał). Przyglądał się zachowaniom zwierząt, odkrywał cykliczność procesów przyrody. Zaczął szybko wyciągać wnioski z tych obserwacji, bo doświadczał bolesnych skutków ich ignorowania (choćby niezebranie w porę plonów z owocujących krzewów oznaczało głód, podobnie zamarznięcie rybodajnej rzeki).

Czy już wówczas nasz praszczur myślał o zmianach w swoim życiu? Pewnie tak. Na przykład obserwując rytmiczność wylewów Nilu, kilka tysięcy lat przed naszą erą mógł planować tak: będę miał wspaniałe zbiory, wzbogacę się na sprzedaży (zamianie) nadwyżek, a wtedy poprawię…swój lot, byt mojej rodziny, swój status społeczny….  No cóż, nie wiemy, jakie mogły być jego pragnienia, ale nie ma żadnych powodów wątpić, że bardzo szybko myśl o zmianie naszego życia na lepsze stała się czymś zupełnie naturalnym, a pragnienie to uruchomiło perpetuum mobile rozwoju całej ludzkości.

O poprawę losu, o wewnętrzną przemianę proszono także rozlicznych bogów, przekupując ich ofiarami, by wejrzeli w potrzeby śmiertelników.

W starożytnym Rzymie bóstwem, w interwencji którego pokładano największe nadzieje w tym względzie, był Janus. Uważano go za boga przemian i czasu, początku i końca. Przedstawiano go jako brodatego męża o dwóch twarzach – jedna symbolizowała przeszłość (miniony rok), druga patrzyła w przyszłość (nowy rok).

Chrześcijaństwo zmiotło potęgę Janusa , ale nie odsunęło obaw o przyszłość. Szczególnie tych związanych z końcem świata, co prorokowano na przełom 999 i 1000 roku– czyli przejściem w nowe millenium (hmm, czy tylko ci nasi prastarzy przodkowi mieli obawy co do milenium…?). Ponieważ świat ocalał, ludzie uszczęśliwieni łaskawością Boga, który wybaczył im grzechy, wybiegli przed domy, by połączyć się w radości, wspólnie świętować, obiecując sobie nawzajem cnotliwe życie. Rankiem ich szczęście wzmocnił błogosławieństwem „urbi et orbi” (miastu i światu) papież Sylwester II.

Jednak trudno było wówczas „globalnie” ustalić, jakiego właściwie dnia należało świętować. Nie wspominając o innych religiach, w samych krajach katolickich nowy rok zaczynano albo w Boże Narodzenie ( m.in. w Polsce), albo w Wielkanoc lub na przykład w święto Zwiastowania. Jako pierwsza zwyczaj datowanie nowego roku od 1 stycznia wprowadziła Francja w drugiej połowie XVI wieku. Ale ani  ten dzień, ani jego wigilia (Sylwester – od papieskiego imienia), nie oznaczały żadnego święta. Było to ułatwienie „organizacyjne”, dla wprowadzenia porządku kalendarzowego w państwie. Mało tego, świętowanie przełomu lat było przez kościół katolicki uważane za niegodne wyznawców prawdziwej wiary. W 1582 roku, bullą „Inter gravissimas” papież Grzegorz XIII wprowadził nowy kalendarz (od jego imienia zwany gregoriańskim), który bardzo już formalnie ustanawiał dzień 1 stycznia początkiem nowego roku. Ale nadal nie był to powód do żadnej celebry, ot – decyzja administracyjna.

Samo przyjmowanie nowego kalendarza w Europie trwało zresztą bardzo długo. Anglicy na przykład uznali go prawie 150 później. Jeszcze później, bo pod koniec XIX wieku w Sylwestra zaczęto urządzać zabawy i bale. Najpierw oczywiście świętowała arystokracja, z czasem zwyczaj trafił (dosłownie) pod strzechy.

Dziś o Sylwestrze i Nowym Roku trudno nie pamiętać. Nawet jeśli dla wielu nowe anno domini nie jest otwarciem nowej, czystej księgi, wszechobecny przemysł rozrywki wzmacniany przez media wszelkiej maści i branżę modową podkręca wymiar tej „niepowtarzalnej nocy” do znudzenia. Większość ulega, podobnie jak niedawno poddawaliśmy się „magii Świąt”.

Nic dziwnego, że sumując (czasem pod presją), własne dokonania w mijających 12 miesiącach, oczekujemy jakiejś odmiany, jakiegoś przełomu. Wielu z nas w Sylwestrową Noc postanawia, że od Nowego Roku: będą…, przestaną,…zmienią…, poprawią, nigdy już nie…, zawsze będą….

Czy na gruncie takich wydarzeń nie rodzi się wręcz naturalna ochota na wypowiadanie swoich pragnień i życzeń, które równie skutecznie uległyby spełnieniu wraz wkroczeniem nowego do naszego życia, a tym nowym mógłby być tenże NOWY ROK? No właśnie! To teraz, w myśl zasady, że jeśli coś się udaje, to rób tego więcej, już tylko mały kroczek, by tak udana próba, stała się powszechnym zwyczajem, prawda?