Plac zabaw bez zabawek

02/03/2017; autor: Fundacja TERAZ

Dwa nastoletnie dzieciaki po nudnym zakończeniu roku szkolnego wybierają się do centrum handlowego obejrzeć gry komputerowe. Ponieważ stoisko jest zamknięte, uprowadzają z „galerii” małą dziewczynkę, pozostawioną na chwilę bez opieki. Zabijają ją nieopodal torów kolejowych spuszczając jej na głowę kawał betonowej płyty. Ciało układają na torach i odchodzą. Tak kończy się „Plac zabaw”, debiutancki film fabularny Bartosza M. Kowalskiego. Po raz pierwszy obejrzała go publiczność podczas festiwalu w San Sebastian. Niektórzy widzowie wszakże nie do końca, manifestacyjnie opuszczając salę przed pojawieniem się końcowych napisów, a krytycy ochrzcili go mianem „najstraszliwszego horroru społecznego”.

Podczas 41. Festiwalu Filmowego w Gdyni w sierpniu ubiegłego roku „Plac zabaw” zdobył dwie nagrody: dla najlepszego debiutanta i wyróżnienie Polskiej Federacji Dyskusyjnych Klubów Filmowych, ale i tym razem nie wszyscy dotrwali do końca.

A przecież większość historii opowiedzianej w filmie jest aż banalnie prosta. Podzielona na paradokumentalne etiudy obrazuje realistycznie ostatni przed wakacjami dzień w szkole kilkorga uczniów tej samej klasy w nieokreślonym małym miasteczku.

Gabrysia, panienka z dobrego domu, wzorowa uczennica, próbuje wyznać swoje uczucie koledze z klasy. Spotyka się z brutalno-wulgarnym odrzuceniem przez obiekt swojego dziecinno-młodzieńczego afektu, Szymka.

Szymek, na co dzień opiekun swojego niepełnosprawnego taty, pozornie obowiązkowy i nawet przedwcześnie dojrzały, kumuluje w sobie pokłady niezgody na swoją sytuację. Dobrze dogaduje się z trzecim bohaterem Czarkiem.

Czarek ma w domu najbardziej „pod górę”; funkcje ojca pełni jego najstarszy brat, a pogubiona życiowo matka zajmuje się głównie najmłodszym synkiem.

Upokorzoną Gabrysię odbiera ze szkoły mama, a obu chłopcom nie spieszy się do domu. Idą więc do handlowej galerii…

Wprawdzie brutalna jest tylko ostatnia, bardzo długa scena filmu, aura agresji jest wyczuwalna od jego początku. Beznamiętny obserwator, bo w takiej roli obsadził się reżyser, prozy małomiasteczkowego życia, prowadzi widza ku fundamentalnemu pytaniu  – jak rodzi się zło, jak zanika wrażliwość, jak nie budzi się empatia. Do końca filmu nie dostaniemy jednak odpowiedzi na te pytania.

Nie wiadomo dlaczego Czarek i Szymek zabili. Kto jest za tę zbrodnię odpowiedzialny? Jak to możliwe, żeby zwykli nastoletni chłopcy bez powodu i bez emocji zabili małą dziewczynkę? Jak takie zło mogło wykiełkować niezauważone?

Tymczasem historia, która stała się kanwą scenariusza wydarzyła się naprawdę. Ponad 15 lat temu w Anglii dwóch dziesięciolatków porwało z centrum handlowego dwuletniego chłopca i okrutnie go zabiło. Odsiadują za ten czyn wieloletnie wyroki w placówce dla młodocianych przestępców. Nie jest to więc fikcja; takie rzeczy się dzieją. Pytanie, jak tego uniknąć.

Bohaterowie filmu w jednej ze scen oglądają swoje twarze w lustrze. To taki wiek, kiedy po raz pierwszy naszemu zwierciadlanemu odbiciu zaczynamy zadawać dorosłe pytania; kim jestem, kim będę. Choć jeszcze bez pogłębionej analizy: jeśli… to…

To co dodatkowo uderza, to samotność małych bohaterów (świetnie zagrane role nastoletnich debiutantów). Brak przy nich rodziców, którzy pomogliby przeprawić się przez ten trudny czas wychodzenia z dzieciństwa i przejmowaniu odpowiedzialności za swoje zachowanie, ze wszelkimi jego konsekwencjami, ale przy ich wsparciu. Zgrzytem jest stereotyp, że ten brak wsparcia jest wynikiem może nie patologii, ale nie całkowitej „normalności” ich rodzin (brak ojca, ojciec niepełnosprawny).

Bartosz. M. Kowalski urodził się w1984 r. w Gdyni. Jest absolwentem szkół filmowych w Paryżu i Los Angeles. Jako reżyser zadebiutował w 2012 roku filmem dokumentalnym „Moja Wola”, historią o dwójce przyjaciół z warszawskiej Woli, którzy próbują wyrwać się z biedy i jak najlepiej ułożyć sobie życie.

Opiekunem artystycznym „Placu zabaw” jest Wojciech Smarzowski.