Po co to gadanie?

11/04/2017; autor: Fundacja TERAZ

„Ja bym mogła być wszystkim, gdyby nie ty” – krzyczy bohaterka do męża w starym polskim filmie „Niedziela Barabasza”.

Takie wołanie jest kwintesencją tłumionych urazów i żalu. Przemilczanych pretensji. Tyle się tego nagromadziło, że zamiast powiedzieć o co dokładnie chodzi, bluzgamy magazynowanym w środku jadem. Wówczas bardzo już trudno o rozmowę, o przedstawienie swoich racji i wsłuchanie się w głos drugiej strony. Dlatego nie warto doprowadzać do sytuacji, w której przestajemy nie tylko kontrolować wypowiadane słowa, ale nie umiemy już nawet nazwać tego „co w duszy gra” (a raczej nie gra).

Możemy dialogować, dyskutować, spierać się czy kłócić, ale ważne, żeby robić to w miarę na bieżąco. Nie zostawiać spraw samych sobie, machać ręką – „nie ma o czym gadać”, czy gorzej – wychodzić z pokoju trzaskając drzwiami, w taki sposób odcinając się od argumentów drugiej strony. Problemy same nie znikną, raczej nawożone milczeniem będą rosły. Wtedy sensowna rozmowa będzie jeszcze trudniejsza. Niezależnie od tego z kim by nie była – członkiem rodziny, szefem, znajomym.

Coś, co nam wydaje się oczywiste, naprawdę nie musi być takie dla kogoś innego. Przecież powinien/powinna się domyślić. A jeśli nie? Będziemy wówczas podejrzewać złośliwość albo brak empatii. Zamiast porozmawiać. Zamiast posłuchać. Bo istotą dialogu jest równowaga między mówieniem i słuchaniem. Inaczej, to w gruncie rzeczy monolog.

Oczywiście nie znaczy to, że ta równowaga wyraża się zawsze w prostym rachunek: tyle powiedziane, ile wysłuchane. Jeśli ktoś cierpi, albo zwyczajnie ma ochotę wyrzucenia z siebie całego paskudztwa, które w nim zalega, będzie wolał więcej powiedzieć, a od drugiej strony oczekiwać będzie raczej uważności słuchania. Raczej potaknięcia, uśmiechu czy grymasu, które poświadczą, że całym sobą jesteśmy z nim, zamiast dociskania w rodzaju: „o co ci konkretnie chodzi” lub „czego naprawdę oczekujesz”. Uważność słuchania polega też na umiejętności odczytywania tego, co nie zostało powiedziane lub zostało powiedziane całkiem nie wprost. Słuchając/wypowiadając na głos myśli, uczucia i lęki, oswajasz je, oczyszczasz umysł.

Nie ma jednej definicji, by tak jak w chemii przewidzieć dokładne skutki zmieszania ze sobą składników – w tym wypadku słów jednej i drugiej strony dialogu. Ale jest kilka prawd, które warto sobie przypominać przed rozmową, jeśli nie ma być ona destrukcyjnym starciem, ale prowadzić do kompromisu czy wspólnego wniosku, a nawet pozostania przy swoim zdaniu, ale bez oskarżania „przeciwnika”, że jest głupolem, który niczego nie rozumie.

Przede wszystkim pamiętajmy, że słowa potrafią ranić. Ile razy zdarza się, że ktoś, nawet w dobrej wierze, sformułuje takie zdanie, które potem boli jeszcze długo. I nieważne, że cała rozmowa była potem „normalna”; nam akurat te kilka przykrych słów przychodzi potem trawić w nieskończoność. Warto pomyśleć, bo nawet całkiem przykre rzeczy można powiedzieć w mało dokuczliwy sposób. Nawet odmowie, stanowczemu powiedzeniu „nie” także można nadać inny wymiar. Podać alternatywę.

Pamiętać także warto o tym, że spieramy się czy dialogujemy w jakiejś sprawie. I o tę sprawę chodzi, nie o człowieka. To ważne odróżnienie; można powiedzieć głupio mówisz, ale nie warto – jesteś głupi. Można powiedzieć – mam inne zdanie w tej sprawie, zamiast – na pewno nie masz racji (co znaczy, że racja jest po naszej stronie). Wywołuje to wrażenie traktowania z góry, narzucania swoich przekonań.

Także bardzo kategoryczne wypowiadanie własnych opinii warto zastąpić formą miękką – sądzę, wydaje mi się, przypuszczam – takie kotwice, które dają możliwość zaczepienia i ewentualnej refleksji. Dla obu stron.

Warto używać akceptujących słów. Żyjemy w przekonaniu, że głośno tylko krytykujemy, a rzeczy dobre, zachowania pozytywne są tak oczywiste, że nie wymagają pochwały (chyba, że chodzi o chwalenie nas).

Czasem, gdy czeka nas tzw. ciężka rozmowa, warto się do niej przygotować. Zapisać sobie na przykład wszystko, o czym chcemy powiedzieć. Oczywiście nie chodzi o odczytywanie z kartki serii postulatów, tylko utrwalenie najważniejszych spraw, o których chcemy rozmawiać, a suma „zwischenrufów” może sprawić, że o czymś zapomnimy.

Taka kartka może się przydać w jeszcze jeden sposób; jeśli rozmowa zupełnie się nam nie uda, możemy przerobić nasze zapiski na list i podać/wysłać naszemu interlokutorowi.

Wszystkie te prawidła mogą mieć zastosowanie tylko wówczas, gdy chcemy rozmawiać. Nie odnoszą się do dialogu w rodzaju: -Co tam?

-Tak sobie.

Paul Grice, autor tak zwanych reguł konwersacyjnych, ujął to podobnie:  jeśli ktoś mówi –“Musimy się spotkać na lunch” często nie znaczy to więcej niż –“Wszystko mi jedno, jeśli cię już nigdy nie zobaczę”.