Radosne wiosnowanie

20/04/2017; autor: Fundacja TERAZ

Wiosna cieszy nie od razu. Budzimy się po zimie zmęczeni bezruchem, osłabieni, podatni na infekcje, niedostrojeni do zmian. Skoki ciśnienia i temperatur za oknem hamują skutecznie masz mózg przed odwilżą optymizmu.

Niby nie choroba, ale dokucza bardzo. Stare zmaga się w nas z nowym, sili i mocuje. Oczywiście ostatecznie przegra, ale potrafi nieźle nadokuczać. Stąd nazwa tej potyczki między porami roku – przesilenie wiosenne. Patrzymy na oznaki końca zimy; zamiast przebiśniegów, na trawnikach zakwitają psie kupy i wyłażą niesprzątnięte jesienią liście…

Aż tu nagle, któregoś dnia, budzi się w nas chęć do zmiany, do życia. Zaczyna się czasem banalnie, gdy tak przeszkadza nam brudne po zimie okno, że chce się je natychmiast wymyć, żeby więcej wiosennego światła wpadło do naszego domu. Albo wyciągnąć z piwnicy rower lub rolki. Czujemy przypływ witalności, jakby nowe soki zasiliły nasze ciało. Chce się chcieć.

Mieliśmy kiedyś w słowniku przepiękny czasownik; wiosnować. Oznaczał między innymi kwitnąć, odradzać się (jak przyroda o tej porze roku), a nawet – choć odnosiło się to głównie do ptaków – łączyć się w pary. Szkoda, że to słowo zniknęło, bo świetnie podsumowuje, co o tej porze roku powinniśmy czynić – właśnie wiosnować, podążając za naturą. Świat się odradza w swoim wiecznym cyklu, a wraz z nim nasze życie nabiera nowej energii i kolorów, jak wszystko wokół. Wiedzieli o tym nasi bardzo odlegli przodkowie, świętując na różne sposoby ten coroczny cud, czasem nawet prowokując, by wydarzył się szybciej. Wiedzieli o tym trzy tysiąclecia wstecz Chińczycy, który Nowy Rok ustanowili wraz z nadejściem wiosny. Nowy Rok, bo odrodzenie całej natury. Najważniejszy czas dla ziemi, która rozpoczynała rytm płodności, od której zależał los człowieka.

Słowianie już  przed wiekami palili i topili kukłę wyobrażającą Marzannę – boginię śmierci i zimy. Wierzyli, że jej symboliczne zabicie oznaczało równocześnie unicestwienie skutków jej mocy – odejście śmierci, symbolizowanej przez zimę i nadejście życia – wiosny.

Żeby zacząć wiosnować, powinniśmy sprawić sobie taki rytuał. Spalić czy utopić wewnętrzną Marzannę, czyli pożegnać resztki zimowej gnuśności i niemocy. A potem zabrać się do wiosennych porządków. Wytrzepać zakurzone decyzje, ubrać je w zielony kolor nadziei i wyprowadzić (wprowadzić) do życia.

Nowa pora roku, nawet jeśli tego nie dostrzegamy, naprawdę sprawia, że wzmocnieni jej witaminą odczuwamy mniejszy lęk przed zmianą, czasem nawet sami ją prowokujemy, dziwiąc się skąd ten przypływ odwagi się bierze.

Wiosnujmy więc. Pomysły na to są różne. Niektóre nasuwają się same – więcej ruchu, więcej spacerów, wyprawy za miasto, obserwacja przyrody. Aktywność. Wiosenna dieta. Nowy ciuch w pastelowych barwach. Nad innymi warto pomyśleć. Może odświeżyć przyrzeczenia noworoczne? Zimą nie bardzo się udało, ale teraz warto do nich wrócić. Mamy tyle optymizmu i werwy, że powiedzie się na pewno.

Możemy też pomarzyć. Dla niektórych to czynność zapomniana bardziej niż zeszłoroczny śnieg. Wodze fantazji puszczać można przy szklance soku ze świeżej pokrzywy, albo chrupiąc młode rzodkiewki przypominając sobie wierszyk, który Jan Brzechwa pisał kiedyś dla dzieci:

Wiosna w kwietniu zbudziła się z rana,

Wyszła wprawdzie troszeczkę zaspana,

Lecz zajrzała we wszystkie zakątki:

– Zaczynamy wiosenne porządki.